Wyszukiwanie

Polecamy strony

Licznik

Liczba wyświetleń:
17700333

Statystyki

stat4u

Zmartwychwstanie Dobra i Nadziei

 

W ten poranek nie było w nich ani radości, ani nadziei. Niewiasty szły do grobu, aby dokończyć zwyczajowe obrzędy pogrzebu. Apostołowie zaryglowane drzwi Wieczernika traktowali jako słabe zabezpieczenie przed zemstą faryzeuszy. Co bardziej przewidujący uciekali na prowincję, jak ci dwaj, którzy wędrowali spiesznie do Emaus, bo tam łatwiej się ukryć.

Większość z nich, a może wszyscy, byli przekonani, że Zło wygrało. Nic to, że w pamięci mieli jeszcze Jezusowe cuda. Uzdrawiał, wskrzeszał, pomnażał chleby, jaśniał mocą na Taborze. Nic to, że tłumaczył im i przygotowywał na mękę i zapowiadał zmartwychwstanie. Wszystko to gdzieś odeszło, zagubiło się i przepadło. Został lęk i niepewność.

 

Przez ostatnie dwa tysiące lat taka historia nie raz się powtarzała. Wydawało się, że Zło wygrywa a Nauczyciel z Nazaretu ponosi kolejną klęskę. Trudno było wtedy o radość i nadzieję.

 

Kilka dni temu młody człowiek powiedział mi: „Nigdy nie myślałem, że doczekam czasów, gdzie słowo wojna nie będzie tylko złym wspomnieniem, a stanie się rzeczywistością.” Te słowa mogłoby powtórzyć wielu z nas jako własne.

 

 W takiej atmosferze przychodzi nam świętować. Jeszcze wiele może się zdarzyć, zanim przyjdą Święta. Jest w nas dużo niepokoju i smutku, złych emocji i przygnębienia. Zło znów pokazało swą twarz.

 

Możemy się rozpłakać, jak bezsilne Niewiasty. Możemy się zamknąć w sobie lub w swych domach, jak Apostołowie. Możemy wreszcie uciec do naszych Emaus beznadziei.

 

Ale również możemy przyjść do wielkanocnego pustego grobu Chrystusa i wraz ze św. Pawłem zawołać: „Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? (1 Kor 15,55). Możemy przynieść swe wielkopiątkowe lęki, wielkosobotnie smutki i złożyć je w Jezusowym grobie. Cud poranka wielkanocnego może sprawić, że jeśli nawet nie znikną do końca, to pozwoli nam on zobaczyć, że Zło ostatecznie przegrało. Nawet jeśli odradza się niekiedy i wydaje się tryumfować, ostatecznie nie ma szans. Jezus zmartwychwstały mówi swoim uczniom i nam: „To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33.)

 

Przyjmijcie więc, proszę, moje serdeczne życzenia: Niech wiara w Jezusa, który cierpiał, umarł i zmartwychwstał, zwyciężając Zło, przyniesie Wam ukojenie, pokój i nadzieję. Niech bliskość Boga przez sakrament pojednania i Eucharystię a także bliskość Bliskich przez domowe ciepło i miłość da wewnętrzną moc do pokonania złych chwil. Niech Was otoczy moc Zmartwychwstałego, która przemieniła także przestraszonych apostołów.

Alleluja! Jezus żyje!

Ks. Jan Wolak

(źródło: internet)

Zmartwychwstała Nadzieja

Utrata nadziei, to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą przydarzyć się człowiekowi. Kiedy nie ma szans na zmianę sytuacji życiowej, wyzdrowienie czy wyjścia z dramatycznego położenia, więdniemy wewnętrznie a nawet zewnętrznie i nic już nie ma sensu.

Ich Nadzieja umarła na krzyżu w piątkowe popołudnie, tuż przed uroczystym świętem Paschy. Zostali sami ze swymi wydumanymi obrazami wspaniałej przyszłości, ze swoim strachem, bez jakiejkolwiek sensownej propozycji na kolejne dni. Oddali Mu wszystko i wszystko teraz legło w gruzach.

Piotr z towarzyszami zamknął się w wieczerniku, dwaj inni szybko uciekali do niedalekiego Emaus, kobiety szły smutne do grobu, aby dokończyć przerwane szabatem obrzędy; w rękach niosły olejki a w sercach smutek.

Wszystko odmieniło się przy pustym grobie i po spotkaniu ze Zmartwychwstałym. Razem z Jezusem zmartwychwstała nadzieja i przemieniła ich. Wrócił sens, wróciła odwaga i ponieśli prawdę o Wielkanocy w cały ówczesny świat.

Moi Drodzy

Bardzo serdecznie chcę Wam życzyć głębokich przeżyć związanych z nadchodzącymi Świętami Zmartwychwstania Jezusa. Niech Wielki Czwartek przyniesie Wam radosną wieść, że w trudzie życia nie jesteśmy sami, bo On został z nami w Eucharystii, by stać się naszą mocą, kiedy siły słabnieją. Niech Wielki Piątek zachwyci Was miłością Ukrzyżowanego, bo tylko z wielkiej miłości można umierać za kogoś. Niech Wielka Sobota stanie się ciszą zadumy nad ludzkim losem, w który wpisany jest i trud, i cierpienie, i śmierć, ale to nie unicestwia człowieka. Niech Wielka Niedziela otuli Was radością, bo pusty grób Chrystusa jest świadkiem Jego zwycięstwa na złem, grzechem i śmiercią a przecież od chrztu świętego wraz z Nim w tym wszystkim uczestniczymy.

Niech pomnoży to Waszą nadzieję i umocni sens życia, bo Pan zmartwychwstał. Prawdziwie zmartwychwstał. Alleluja!

Ks. Jan Wolak

 

Kolejne nasze Święta. Kiedy piszę ten tekst, nie wiem jeszcze dokładnie, jakie będą. Czy nie przybędzie ograniczeń, czy wszyscy z naszych Bliskich zasiądą przy wigilijnym stole? A jeśli nawet, to położyć się może na naszych życzeniach, kolędach i opłatkach złowrogi cień pandemii.

Widziałem kiedyś obraz Jacka Malczewskiego „Wigilia na Syberii”. Ośmiu smutnych mężczyzn. Puste talerze, kawałek czarnego chleba. Samowar, z którego ktoś leje wrzątek, aby zrobić herbatę. Cukier uważnie sypany ze złożonej kartki. Ktoś się modli, ktoś zapatrzył się w przestrzeń, ktoś ukrył twarz w dłoniach. Zainspirowany dziełem Jacek Kaczmarski, napisał potem przejmującą pieśń.

Dlaczego wspominam o tym? Bo takich Wigilii i Świąt Bożego Narodzenia było w naszej historii niemało. Rozbiory, okupacja niemiecka, czasy stalinowskie… A jednak ludzie siadali przy stołach, świętowali jak mogli, śpiewali: „Bóg się rodzi, moc truchleje…”, choć wydawało się, że akurat jest odwrotnie. I starali się żyć mimo wszystko. Kochali się, zakładali rodziny, rodziły się dzieci…

Nie pozwalali umrzeć nadziei. Wbrew wszystkiemu pielęgnowali bliskość z Bliskimi – domownikami, przyjaciółmi a nawet ze współoskarżonymi. Ktoś wspominał, jak w czasie stanu wojennego, Wigilia i Święta połączyły ludzi, którzy na co dzień spierali się o Polskę.

Skąd czerpali siłę? Z prawdy o Betlejem także, a może przede wszystkim. Bo cóż wskazywało na to, że Dziecię narodzone na peryferiach Cesarstwa, w dalekim Betlejem, stanie się Zbawicielem? Przyniesie pokój, ale inny niż ten, który daje świat? On jest źródłem naszej nadziei, bo choć zgasło wiele gwiazd, to ta betlejemska świeci wciąż tak samo. Tylko nam, przygniecionym codziennością, wydaje się, jakoby bladła.

Życzę Wam serdecznie, abyście w czasie tych Świąt napełnili się nadzieją. Niech ona pomoże nam przetrwać trudne czasy. Niech bliskość z Jezusem i pomiędzy nami uśmierzy lęki i niepokoje. Powierzmy się Jemu, ale zróbmy wszystko, co powinniśmy, by się nawzajem chronić i wspierać. I pamiętajmy: Gwiazda nad Betlejem wciąż świeci takim samym blaskiem.

Ks. Jan Wolak

 

W tzw. „górnej” kaplicy tarnowskiego Seminarium znajduje się płaskorzeźba zatytułowana „Ekstaza”. Przedstawia człowieka zapatrzonego w niebo. Ascetyczna twarz, oczy uniesione ku górze a wszystko tak wymownie uchwycone, że chyba każdy zauważa, iż owa postać choć jeszcze żyje, przebywa już w innym wymiarze, jakby oglądała niebo.

Kiedy patrzyłem na tę rzeźbę, pojawiała się myśl: gdzie mi tam, zwykłemu zjadaczowi chleba, do takich przeżyć i uniesień? Takie niebiańskie zachwyty zastrzeżone są niektórym, uduchowionym, mistykom. A tu rzeczywistość skrzeczy, codzienność zwyczajna, słabość daje się we znaki. Jak tu ze swoją zwyczajnością i przeciętnością iść do nieba?

A dziś uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Ona przypomina nam odejście Jezusa w ludzkim życia wymiarze. Pożegnanie z uczniami, ale też zapowiedź innej obecności, działania Ducha Świętego i powtórnego przyjścia na końcu czasów, tzw. paruzji.

Ta uroczystość przypomina też jeszcze jedną prawdę, zawartą w Jezusowych słowach, zapisanych w 14 rozdziale Ewangelii św. Jana: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!  W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem.”

To prawda o naszym mieszkaniu w niebie: Twoim i moim. Ono tam na nas czeka. Naprawdę. Przybliża nas do bycia niebiańskim lokatorem każdy dzień, choć zazwyczaj o tym nie myślimy. I tu dla większości pojawia się problem: gdyby rzeźbić nasze twarze, na ilu pojawiłby się wyraz podobny do twarzy w seminaryjnej kaplicy?

Co wyrażałaby nasza twarz? Zatroskanie codziennością, zamyślenie nad kłopotami, troską o chleb codzienny i tych, których kochamy. Może były by tam bruzdy cierpień, odwzorowane nieszczęścia, ale i zmarszczki powstałe po uśmiechach. Taka nasza wyrzeźbiona twarz…

Czy z taką twarzą, na której rzadko bywa „ekstaza” można iść do nieba? 

Tak naprawdę wielkie uniesienia i ekstatyczne przeżycia dotykają nielicznych. Przeciętnie do nieba idzie się zwyczajną drogą życia. A na nią składają się poranki, gdzie nie chce się wstać, ale wstajemy, by ogarnąć nasze obowiązki. Dni zwyczajne, gdzie jeden podobny do drugiego. Kłopoty i smutki, radości i uniesienia, gdy serce śpiewa i łatwiej jest żyć. Te wszystkie nasze normalne chwile. Jeśli potrafimy nasze życie przeżywać normalnie i godnie, jeśli trudzimy się, by dobra było więcej niż bylejakości, jeśli to wszystko w modlitwie, spowiedzi, Eucharystii oddajemy Bogu, wraz ze swoją ludzką słabością, grzesznością, ale i wielkością przecież też – idziemy ku niebu. 

Ksiądz Prymas Stefan Wyszyński miał kiedyś powiedzieć o pewnej osobie: To jest święty człowiek. Dlaczego? – ktoś zapytał. Bo on tak cicho zamyka drzwi – odpowiedział Sługa Boży.

Każdy ma swoją drogę ku niebu. Jedni idą tak przez męczeństwo, inni przez wielkie, historyczne dokonania, inni przez zwyczajne życie i drobiazgi, choćby te cicho zamykane drzwi.

Ważne, aby każdy szedł w dobrym kierunku.

Wasz Proboszcz

 

Przypominam sobie katechezę sprzed lat. Mówiliśmy o Kościele, że przypomina on wielki organizm, gdzie każdy z nas jest komórką a Chrystus jego głową. Pojawił się też drugi obraz, który przypomina nam dziś w swoim liście św. Piotr. Obraz potężnej kamiennej budowli, gdzie każdy z nas jest kamieniem w ścianie a Chrystus kamieniem węgielnym. I o ile pierwsze porównanie wydawało się zrozumiałe, to z drugim były kłopoty, bo jaki to kamień jak z węgla, bo przecież się nazywa kamieniem węgielnym. Może więc warto przypomnieć sobie, jak to z tym „węglem” jest? 

Każdy, kto choćby przeglądał album z Ziemi św., zauważy bez trudu, że zdecydowana większość budowli składa się z białych skalistych, kamieniarsko obrobionych bloczków. Tego budulca nigdy im nie brakowało. Za czasów Chrystusa tylko technologia była inna. Najpierw szukano dużych, płaskich kamieni, które umieszczano na rogach, czyli węgłach domu. One były ważne, gdyż stanowiły fundament i taki kamień nazywano właśnie węgielnym – nie od węgla a od węgła, czyli miejsca, gdzie schodzą się ściany. I Piotr, zawsze praktyczny, porównuje Kościół do takiej budowli. 

Zobaczmy siebie dzisiaj w takiej konstrukcji. Jesteśmy poszczególnymi kamieniami, pod nami tysiące, obok nas tysiące, nad nami tysiące. Tak rośnie ta budowla od 2000 lat. I choć w tym okresie nie brakło dramatów i zagrożeń, ona wciąż stoi, bo opiera się na kamieniu węgielnym, którym jest Jezus.

Ale choćby węgły budowli opierały się na najwspanialszych kamieniach, budowla może być zagrożona, gdy poszczególne kamienie zaczną pękać, kruszyć się, wypadać. Kamień jest ważny, jest bardzo ważny. Każdy z nas jest tym kamieniem. Każdy z nas gdy się modli, czyni dobro, zastanawia się nad swym życiem i tym, co w nim zostawia – spaja i wzmacnia te ściany. 

Przypomnijmy sobie jeszcze raz te słowa św. Piotra z dzisiejszych czytań: „Wy również niby żywe kamienie jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa.”

Pomyślmy o tym: jestem kamieniem, ale kamieniem żywym, ode mnie tak bardzo zależy, czy ta budowla będzie dalej istnieć i w jakim będzie stanie. Jestem dla Boga i dla moich bliźnich ważnym kamieniem.

Wasz Proboszcz

 

Wśród wielu pytań, jakie stawiają dziś różnoracy analitycy spraw społecznych, jednym z ważniejszych jest: jaki będzie świat, gdy zakończy się pandemia? Jaka będzie gospodarka, nasz poziom życia, jak indywidualnie i grupowo podniesiemy się z tego doświadczenia? Wśród tych pytań pojawia się też jeszcze jedno: jaki będzie Kościół po czasie zarazy? Czy ludzie wrócą do tych samych form pobożności?


Kościół… Słowo pisane z dużej litery, oznaczający nie budynek, nie administrację, ale wspólnotę: każdego z nas. Innymi słowy: jacy MY będziemy po tym trudnym okresie, a jeszcze lepiej: jakim JA będę w Kościele?

Bardzo trudno być dzisiaj prorokiem a nawet analitykiem wyciągającym poprawne wnioski. Tak wiele jest niewiadomych, choćby w kwestii długości trwania pandemii, jej zasięgu, skutków, itp. Nie mam takich ambicji ani możliwości, by przeprowadzać analizy, ale chciałbym, abyśmy w tym trudnym czasie, zwrócili uwagę na jedną kwestię. Nazwę ją SAMODZIELNOŚCIĄ.


Do tej pory wszystko było w miarę poukładane. Niedzielna Msza, katecheza, spowiedź, chrzty, śluby, nabożeństwa – to działo się jakby samo. Uczestniczyliśmy w tych wszystkich obrzędach, może nawet odruchowo, z przyzwyczajenia, mając swoją Mszę i swoje miejsce w kościele. Dziś jest tak bardzo inaczej, że papież Franciszek powiedział: „To nie jest Kościół: to Kościół żyjący w trudnej sytuacji, na co pozwala Pan, ale ideałem Kościoła jest zawsze wspólnota z obecnością ludu mogącego przystępować do sakramentów.”

Myślę, że wielu z nas to odczuwa. Ale trochę się martwię, że przywykniemy do takiego innego Kościoła. Jak przywykniemy do maseczek, które złoszczą, przeszkadzają, ale po jakimś czasie będziemy je po prostu bez emocji zakładać. 

I znów wrócę do Franciszka. Papież dokonał ciekawego porównania: zażyłość z Jezusem może przez te wszystkie ograniczenia i dyspensy, przez liturgię telewizyjną i nieobecność w świątyni stać się jedynie znajomością. I dodaje: „To prawda, że w tej chwili musimy w ten sposób realizować tę zażyłość z Panem, ale po to, aby wydostać się z tunelu, a nie w nim trwać.”

I tu wrócę do wspomnianej powyżej SAMODZIELNOŚCI. To każdy z nas powinien czuwać, żeby nie zostać w tunelu, kiedy przyjdzie pora z niego wychodzić. To pozornie łatwe. Ale potrzebny tu jest pewien duchowy wysiłek i maksymalna szczerość. 

Mam wrażenie, że trzeba zacząć od pytania: czy dobrze mi w tunelu? Czyli: czy brakuje mi niedzielnej Mszy, czy dyspensa od niej jest czymś, co mi się przydarzyło i wcale mi to tak bardzo nie przeszkadza. Czy zatęskniłem za swoim kościołem, spowiedzią, wspólnotą, czy czegoś mi brakuje?


Jeśli tak, jeśli czuję jakiś niedosyt duchowy, to muszę SAMODZIELNIE go zaspokoić. Bardziej samodzielnie niż kiedykolwiek wcześniej. Czym?  Moją modlitwą, w której wszystko powiem Bogu częściej w czterech ścianach domu, niż w murach świątyni. O lęku, jeśli mnie napełnia, o niepewnej przyszłości. A nawet o złości na to wszystko, jeśli się czasem zrodzi w sercu. Wierząc, że w moich ścianach jest tak samo, jak w kościele. Moim uczestnictwem we Mszy za pomocą mediów, które będzie istotnie różne od oglądania filmu czy dziennika. Z zaangażowaniem umysłu i serca, ze skupieniem i ciszą wokół – na ile to możliwe. Moim różańcem, koronką czy lekturą Pisma św., kiedy „chodzę po domu” i nie bardzo wiem, za co się wziąć? Moim spacerem, który skończy się przy kościele ze słowami własnej modlitwy? Moim telefonem do Bliskich, częstszym niż zazwyczaj, z pytaniem: co u Ciebie, może coś Ci trzeba?

W czasach zarazy dbamy jak możemy, by się ustrzec od koronawirusa. I dobrze. Ale nie zapomnijmy też o trosce o nasze dusze. I nie traćmy nadziei. Kiedyś przecież wyjdziemy z tego tunelu.

Wasz proboszcz

 

Pozwoliłem sobie zatytułować tę refleksję, strofą wiersza Romana Brandstaettera a chcę ją rozpocząć od historii, którą pisarz i poeta zamieścił w swojej książce KRĄG BIBLIJNY. Pochodził ze znanej i szanowanej żydowskiej rodziny w Tarnowie. Postacią szczególną w domu małego Romka był dziadek, patriarcha w wyglądzie i stylu bycia. On był najważniejszy, najmądrzejszy. Był wyrocznią, która onieśmielała, ale wyrocznią bardzo kochaną przez wnuka. Dziadek nie rozstawał się z Biblią a jego opowieści o dziejach świata i narodu wybranego były dla autora wspomnień czymś niesamowitym i niezapomnianym.

Aż przyszła chwila rozstania. Dziadek, świadom zbliżającego się końca, zaprosił swojego wnuka do pokoju, postawił przy łóżku i wskazując na Biblię rzekł: „Będziesz Biblię nieustannie czytał. Będziesz ją kochał bardziej niż mnie, bardziej niż rodziców. A gdy się zestarzejesz, dojdziesz do wniosku, że wszystkie książki świata są jedynie nieudolnym komentarzem do tej jednej, jedynej Księgi.”

To wzruszająca historia Pana Romana, którą wspominał po wielu latach, gdy Tarnów zamienił na Poznań a do dziadkowej Biblii Starego Testamentu dołożył jeszcze kolejne nowotestamentalne Księgi, jako ochrzczony w wierze katolickiej.

Przypominam ją, ponieważ dziś (26 kwietnia) przezywamy Niedzielę Biblijną rozpoczynającą Tydzień Biblijny a papież Franciszek nazwał ją Niedzielą Słowa Bożego. W niektórych komentarzach pojawiło się ciekawe porównanie: jak w uroczystość Bożego Ciała czcimy obecność Boga w Eucharystii, tak w III niedzielę wielkanocną oddajemy Mu cześć za obecność w Słowie zapisanym na kartach Pisma św. 

Znane jest powiedzenie św. Hieronima, że "nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa". Pięknie ujął to papież Benedykt XVI w dokumencie "Verbum Domini": "Nowość Objawienia biblijnego polega na tym, że Bóg daje się poznać w dialogu, który pragnie prowadzić z nami. Mówi o tym Konstytucja dogmatyczna "Dei verbum", stwierdzając, że niewidzialny Bóg «w swojej wielkiej miłości przemawia do ludzi jak do przyjaciół i przestaje z nimi, aby zaprosić i przyjąć ich do wspólnoty z sobą»"

Może warto dzisiaj zapytać siebie jak wygląda nasz osobisty dialog z Bogiem na kartach Pisma św. Czy go otwieramy na indywidualną lekturę, czy wystarczą nam jedynie te fragmenty, które słyszymy w czasie Mszy św.? Czy próbujemy znaleźć – choćby w internecie – takie strony, które pomogą nam zrozumieć trudne teksty? Coraz więcej jest także różnych aplikacji na telefony czy tablety, które pomagają a wręcz zachęcają do lektury i medytacji świętych tekstów. (Ja osobiście korzystam i polecam „Modlitwawdordze”, „Pismo Święte”, „Modlitewnik+”. Dostępne są zarówno na Androida jak też IOS). 

Niektórzy – ze względu na epidemię – mają nieco więcej czasu, może nawet zadają sobie pytanie: co robić, żeby się nie nudzić? Może więc warto zaglądnąć na karty Pisma św. realnie lub wirtualnie? A być może po latach dojdziemy do konkluzji podobnej jak dziadek Romana Brandstaettera: „A gdy się zestarzejesz, dojdziesz do wniosku, że wszystkie książki świata są jedynie nieudolnym komentarzem do tej jednej, jedynej Księgi.”

 

Roman Brandstaetter:

Biblio, ojczyzno moja, 

Biblio, moja ziemio polska, 

Galilejska 

I franciszkańska, 

O wy, Księgi mojego dzieciństwa, 

Pisane dwujęzyczną mową, 

Polską hebrajszczyzną, 

Hebrajską polszczyzną, 

Dwumową 

Świętą 

I jedyną. 

 

Gdy ma się ku zachodowi 

I z lipy przed moim domem opadają liście, 

Siedzę nad Tobą, 

Biblio, 

I wywołuję z Twoich wersetów 

Wszystkich najlepszych, 

Którzy są dla mnie niedościgłym wzorem, 

Wszystkich najpiękniejszych, 

Których podziwiam, 

Wszystkich szlachetnych, 

Którym nie umiem dorównać, 

Biblio, 

Mówiąca do mnie głosem napomnienia 

I głosem nagany, 

I głosem gniewu, 

I głosem kary, 

I głosem potępienia, 

I głosem przestrogi, 

I głosem sumienia, 

Biblio, 

Sprawująca nade mną 

Sąd. 

Gdy ma się ku zachodowi, 

A z lipy przed moim domem opadają liście, 

Patrzysz na mnie 

Oczami Ojca i Syna, i Ducha Świętego, 

Oczami moich praojców, 

Oczami mojego dziadka, 

Oczami mojej żony, 

Oczami moich umiłowanych poetów, 

Oczami Jana z Czarnolasu, Skargi i Anhellego. 

 

Wołasz do mnie z głębokości 

Psalmem krematoriów, 

Płaczem nad ruinami walczącej Warszawy, 

Lamentem nad zwłokami spalonego getta, 

Pamięcią Oświęcimia, 

Treblinki, 

Majdanka, 

Jeremiaszowym jękiem 

Moich w dwójnasób umęczonych 

Dziejów. 

 

Wszystko jest w Tobie, 

Cokolwiek przeżyłem. 

Wszystko jest w Tobie, 

Cokolwiek kochałem. 

 

Wszystko. 

 

Cały żywot własny 

Człowieka, 

Żyjącego w nawiedzonym przez szatana 

Wieku. 

 

Zaplątany w jego sprzecznościach, 

W szaleństwach 

I w kłamstwach, 

Jak Absalom w gałęziach wisielczego dębu, 

Na Tobie uczyłem się żyć. 

Na Tobie uczyłem się czytać, 

Na Tobie uczyłem się pisać, 

Na Tobie uczyłem się myśleć, 

Na Tobie uczyłem się prawdy, 

Na Tobie uczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów, 

Na Tobie uczyłem się kochać, 

Na Tobie uczyłem się mądrości, 

Na Tobie uczyłem się przebaczenia, 

Na Tobie uczyłem się pokory, 

Na Tobie uczyłem się modlić. 

 

Jeżeli jednak nie nauczyłem się żyć, 

Jeżeli nie nauczyłem się czytać, 

Jeżeli nie nauczyłem się pisać, 

Jeżeli nie nauczyłem się myśleć, 

Jeżeli nie nauczyłem się prawdy, 

Jeżeli nie nauczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów, 

Jeżeli nie nauczyłem się kochać, 

Jeżeli nie nauczyłem się mądrości, 

Jeżeli nie nauczyłem się przebaczać, 

Jeżeli nie nauczyłem się pokory, 

Jeżeli nie nauczyłem się modlić, 

Moja wina, 

Moja wina, 

Moja bardzo wielka wina. 

 

Już ma się ku zachodowi, 

Z lipy przed moim domem opadają liście. 

Ludzie z mojego życia bezpowrotnie odchodzą, 

Grobów jest więcej niż żywych przyjaciół, 

Nawet spłowiał atrament na matczynych listach, 

Pisanych do mnie nocą z dzielnicy pogromu. 

 

A ja siedzę nad Tobą, 

Biblio, 

I uczę się śmierci. 

 

Może tego jednego w końcu się nauczę. 

 

Mam przyjemność składać Wam życzenia już prawie dwadzieścia lat. Po raz pierwszy jednak przychodzi mi to czynić w dniach, kiedy przeżywamy dramat epidemii koronawirusa. Kiedy piszę ten tekst, mamy wiele obostrzeń, zakazów a wirus wciąż zbiera swe śmiertelne żniwo.

Za mną doświadczenia, których nigdy się nie spodziewałem. Prosiłem moich Parafian: nie przychodźcie do kościoła, zostańcie w domach – a przecież zawsze zapraszałem do świątyni. Martwiłem się tymi, którzy klękali przy kratkach konfesjonału – a przecież zawsze cieszyłem się ich obecnością. Słuchałem echa własnego głosu odbijającego się od pustych ścian kościoła – a przecież ta kolegiata była zawsze zapełniona ludźmi.

Każdy z nas ma swoje doświadczenia i lęki, związane z epidemią. Zdrowie i życie tych, których kochamy, praca, nauka, środki do życia, ograniczenia, niezrealizowane plany i niepokój: jak i kiedy się to wszystko skończy? Tak bardzo doświadczyliśmy słabości naszej ludzkiej kondycji. I co z tego, że zawojowaliśmy kosmos, że ingerujemy w geny, że jesteśmy bardziej zamożni i (podobno) lepiej wykształceni, że niektórzy z nas mają nawet ochotę stworzyć zupełnie nowy świat, w którym nie ma już miejsca na tradycję, dekalog i Pana Boga. Sami się stwarzamy, sami realizujemy i sami zbawiamy. Ale czy na pewno?

Te dni mogą nas wiele nauczyć. O sobie samych. Jacy jesteśmy dla siebie i innych. O naszych przyjaciołach i znajomych też. Dobrze byłoby, aby nas nauczyły pokory. Czyli prawdy o sobie. Bo ani się sami nie stworzyliśmy, ani wszystko nie zależy od nas, ani się sami nie zbawimy. Możemy co najwyżej przez nierozwagę, pychę lub głupotę popsuć świat. Jako rodzaj ludzki uczyniliśmy to już nie raz.

Dobrze byłoby, aby te czasy nauczyły nas doceniania zwykłych chwil, które wydawały się takie oczywiste i niewiele znaczące, gdy nie było zagrożenia. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie słowa papieża Franciszka, który na jednym ze swych samotnych wystąpień mówił tak: „Dzisiaj przed snem, pomyśl o dniu, w którym możemy znów wyjść na zewnątrz. Jak się znów spotkamy, a możliwość zrobienia zakupów z całą rodziną będzie się wydawać wakacjami. Pomyśl o czasie, kiedy kawa w barze, uściski, widok spacerujących za rękę ludzi, bieganina roześmianych dzieci powrócą do naszego życia. Pomyśl o tym, że to co dzieje się teraz, będzie tylko wspomnieniem, a nasze normalne, zwyczajne życie będzie jak prezent, nieoczekiwany i piękny. I pokochamy wszystko, trzeba pod wydawało się oczywiste, będziemy wdzięczni za każdą sekundę. Kąpiel w morzu, wschody i zachody słońca, toasty, śmiech. Znów będziemy się śmiać…”

To Bóg nas stworzył, podtrzymuje w istnieniu i zbawia. Dni Wielkiego Tygodnia i Wielkanoc są pamiątką tamtych jerozolimskich dni i wydarzeń. Pamiątką i uobecnieniem. To będą inne Święta niż co roku, ale lęk niech nie przysłoni nam prawdy o krzyżu Jezusa i Jego pustym grobie. On jest naszą nadzieją i naszą siłą. On zawsze nam pokazuje, że choć pojawia się w naszym życiu Wielki Piątek cierpienia, Wielka Sobota smutku, to zawsze przychodzi Poranek pustego grobu. Także wtedy, gdy panuje pandemia.

Życzę więc, aby Dzień Zmartwychwstania przyniósł nam wszystkim nadzieję i siłę, że pokonamy i przeżyjemy trudny czas. Okażmy sobie nawzajem dużo gestów miłości, bo doświadczamy, jak kruche jest ludzkie istnienie i jak wiele racji miał ksiądz – poeta, pisząc „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…” A potem jak Piotr, stańmy przed Zmartwychwstałym i powiedzmy Mu: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (Por. J, 6,69) I aby jak najszybciej: do zobaczenia, w normalnych czasach, w murach naszej kolegiaty…

Wasz proboszcz

 

Nasza świątynia

Wirtualny spacer po świątyni

Zapraszamy do wirtualnego spaceru po naszej świątyni

KLIKNIJ

 

Telefony kontaktowe

Ksiądz dyżurny

609 384 320 

Kancelaria (w godzinach otwarcia)

884 884 320

Ksiądz kapelan szpitala

790 554 308 

Ksiądz proboszcz 

 533 288 635

Pan Organista

 728 858 878

Pan Kościelny

 721 788 145

Święta

Wtorek, V Tydzień Wielkiego Postu
Rok B, II
Uroczystość św. Józefa, Oblubieńca Najśw. Maryi Panny

Zostań naszym Znajomym

Blok reklamowy